23 września 2016

Ko Samui - wodospady

Dziś dzień minął pod hasłem "testy wytrzymałościowe skuterów". Stwierdziliśmy, że pojedziemy do jednego czy dwóch wodospadów znajdujących się na wyspie.
Do pierwszego dojechaliśmy bez problemów, na miejscu okazało się, że przecież mimo trwającej jeszcze pory deszczowej, deszczu było mało i wodospad ma postać ciurkającej stróżki, jak z kapiącego kranu.
Wodospad, którego nie było

Nie zraziło nas to jednak i pełni zapału pojechaliśmy do kolejnego wodospadu. Skuszeni drogowskazami pojechaliśmy do jakiegoś wodospadu oddalonego mocno od naszego położenia (że był mocno oddalony dowiedzieliśmy się u celu podróży). Ale co tam, mamy przecież skutery, jeżdżą całkiem szybko, damy radę. A więc jedziemy, jedziemy, fajna betonowa droga wijąca się coraz wyżej wśród gór. W końcu okazało się, że beton zaczyna ustępować błotku, żwirowi i piaszczysto gliniastej drodze. Między odcinkami leśnymi beton znowu się pojawiał, jako dwa paski po środku drogi przeznaczonego na koła samochodu, a pomiędzy nimi doły, kamienie i błoto (skąd to błoto jak nie padało?). Dodatkowo stromizny takie że zastanawiałam się kiedy skuter fiknie mi do tyłu z racji straty przyczepności. Gdy do wodospadu zostało 700 metrów, postanowiliśmy pójść do niego piechotą, bo stromizna była prawie pionowa. Ale niestety będąc prawie u celu spotkaliśmy turystów wracających z tego wodospadu. Wyjaśnili oni, że wody nie ma, wodospad suchy i nie ma czego oglądać. A my naiwnie po doświadczeniach z pierwszym wodospadem myśleliśmy, że w tym następnym magicznie znajdzie się woda (że może wyżej w górach?). No i takim oto sposobem przejechawszy duży kawał drogi po lasach i chaszczach i nie zobaczyliśmy nic.....
Ale za to sama droga była fascynująca, prawie cały czas przez góry mijaliśmy uprawy Duriana, rośnie sobie on na drzewach i straszy, że ta wielka kilku kilogramowa kolczasta bulwa spadnie ci na łeb w trakcie jazdy.
Skutery okazały się bardzo dobrymi pojazdami terenowymi, my już gorzej, po 2 godzinach jazdy czułam się jakbym przejechała 6 godzin. Do tego obita dupa. Witek prawie nie wywalił się podczas podjeżdżania pod stromiznę, a ja nie mogłam wykręcić pod górę kiedy trzeba było zawrócić, bo zgubiliśmy drogę.
I kiedy już pełni dumy, że udało nam się przejechać szmat drogi takimi drogami odkryliśmy, że inni turyści robią ją na jednym skuterze w dwie osoby.... (ale na nasze usprawiedliwienie były to odosobnione przypadki).
Lepsza część drogi


Część drogi wyglądała podobnie, natomiast w tą nie mieliśmy odwagi skręcić.

Drzewo durianowe na plantacji

Po drodze trafiliśmy do Watu, gdzie ewidentnie można podziwiać zmumifikowane zwłoki mnicha, albo ktoś jest bardzo, bardzo utalentowanym rzeźbiarzem.

A tu wybaczcie nie mogłam się powstrzymać, jest sobie rzeźba lwa strzegącego bramy Watu, od tyłu także musi być dokładna i jak widać na zdjęciu także bardzo zdobnie została oddana część tylna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz