28 lutego 2017

Płyniemy skuterami na wyspę

Skuterami na Ko Phayam

     Płyniemy skuterami na wyspę Ko Phayam. Kupujemy bilety na prom: na duży prom poproszę, tak na "slow boat" a nie ścigacz "speed boat", bo 2 osoby i 2 skutery. Trochę zdziwienia, czy na pewno i sprzedali (człowiek i skuter po 200 baht, jak to się mówi sztuka jest sztuka). Z załadunkiem na stateczek nie było problemu. Wtoczyli skutery do środka po trapie z desek i ustawili w środku pomiędzy siedzeniami. W czym jest problem i to lekkie zdziwienie?
Prom na Ko Phayam
Skutery na promie na Ko Phayam
Prom na Ko Phayam
Załadunek skutera na prom na Ko Phayam
     Problem się ujawnił po dopłynięciu na wyspę 3 godziny później: już był odpływ, niski poziom wody i pokład był grubo poniżej poziomu przystani. Chłopaki z doku zebrały się większą ekipą i dali radę!

26 lutego 2017

Gorące źródła - Porn Rung Hot Springs

Tuż przy mieście Ranong znajdują się gorące źródła. W gorących źródłach zrobiliśmy sobie przerwę przed wyprawą na wyspę Ko Phayam.
Niech nikogo nie zmyli nazwa Porn Rung Hot Springs, wszędzie mają porn, od wypożyczalni skuterów, po sklepy i agencje turystyczne.

Potrzebujemy pomocy kogoś kto zna Tajglish, bo przetłumaczenie opisu nie jest łatwe.

Na miejscu znajduje się kilka betonowych basenów z wodą o temperaturze około 40 stopni.Zdjęć basenów nie zrobiliśmy, bo był pełne ludzi i nieco było głupio.
Na terenie są knajpki, przebieralnie, prysznice. Wejście jedynie 100 bahtów. W okolicy Ranongu są jeszcze inne gorące źródła, darmowe, ale podobno gorsze, bo nie ma miejsca żeby popływać.
W tych w których byliśmy do pływania i schłodzenia służy strumień z wybudowanym spiętrzeniem.


Byliśmy jedynymi białasami korzystającymi z tego przybytku. Za to było dużo tajów, zwłaszcza kobiet. I jak to się dzieje w każdej narodowości jak zbierze się dużo bab w takim miejscu to jest masa plotek, śmiechu i wygłupów, aż człowiek żałował że nie rozumie po tajsku. Ten kto chodzi w piątki na damską saunę na Inflandzką wie o czym mówię :)

Wszystkie baby smarowały się maseczkami, a że w grupie są odważniejsze to zaciągnęły mnie także do smarowania. Nie ma że bariera językowa, nikt nikogo nie rozumie ;)
Na twarz dostałam maseczkę z miodu, zostałam nawet przez jedną z kobiet wymasowana spontanicznie przy rozprowadzaniu maseczki. Na resztę ciała dostałam peeling z kawy i jogurtu. Baby się tak rozochociły, że zaciągnęły także swoich mężczyzn do używania maseczek. Potem 10 minut siedzenia aż to wszystko zaschnie i następnie do strumienia w celu zmycia upiększającej skorupy.

A w strumieniu do tego wszystkiego naturalne fish spa. Ryby rzucają się na człowieka jak wygłodniałe piranie.

Postanowiliśmy ze skrócimy o jeden dzień pobyt na wyspie i w drodze powrotnej zahaczymy jeszcze raz o gorące źródła.

25 lutego 2017

Bang Ben i Ko Hin Pla

Po wypadzie do Phang Nga wróciliśmy na 3 dniowy odpoczynek do Khao Lak do naszej stałej miejscówki. Gdy nabraliśmy sił nic nierobieniem zapakowaliśmy plecaki na skutery i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem zrobiliśmy sobie większe wyzwanie, pierwszy przystanek wypadł za  około 160 km w wiosce z jedną główną ulicą, dwoma sklepami, dwoma resortami (w tym jeden wyglądał jak zamknięty). Ten w którym się zatrzymaliśmy Wassana Resort, był oczywiście tuż przy głównej ulicy. Nazwę resort właściciel nadał mu zbyt pochopnie lub za dawnych lat świetności miejsce faktycznie mogło uchodzić za resort. Domki stare, nadgryzione zębem czasu, ale czyste, a że prowadzone przez białasa to nawet z siatkami w oknach. Co z tego jak jednego wieczoru zza łóżka wyszedł nam bardzo dorodny okaz pająka, oczywiście od strony poduszek. Zastanawiam się dlaczego pająki uwielbiają łóżka.
Wassana resort
Bungalow w Wassana resort

Właściciel resortu nieco roztrzepany, ale wprowadzał bardzo miłą atmosferę.
Sama miejscowość Bang Ben mieści się w lasach namorzynowych i tuż przy parku narodowym Laem son. Plaże z racji położenia są małe, morze płytkie a piasek gliniasty. Główna plaża znajduje się na terenie parku narodowego i za wejście na jej teren każą sobie płacić 200 bahtów. W związku z tym nikt tam nie chodzi. 
Pokierowani przez właściciela resortu wybraliśmy się na inną plażę bardzo przez niego wychwalaną. Plażą okazała się bardzo fajna, w zatoczce, częściowo piaszczysta, częściowo kamienista, z wysokim klifem. Woda za to tak płytka że można jedynie nogi pomoczyć. Plaża miała jedną bardzo ważną cechę, przez cały dzień nie było na niej nikogo oprócz nas. Prawdziwa dzika pusta plaża.
Dzika bezpłatna plaża w Bang Ben
Dzika plaża
Na tej plaży obserwując przyrodę zauważyłam bardzo ładną skałę:
- Patrz jaka ładna skała w krztałcie dużego jaszczura.
- To nie skała, to konar. Ale faktycznie wygląda jak jaszczur.
- Nie no mówię ci, że to skała. Chodź idziemy obejrzeć.
Gdy zbliżyliśmy się na odległość około 50 metrów, skała zdecydowała się odpełznąć w krzaki, widać się jej nie spodobaliśmy na jej własnej plaży :)
Dzika plażą ciąg dalszy i zbieranie muszli
Stare drzewa wrośnięte w skałę
Generalnie pobyt w Bang Ben był spowodowany nie dziką plażą, a laguną na wyspie Ko Hin Pla, którą Witek wyszperał w internecie, a właściciel resortu w którym się zatrzymaliśmy organizował wycieczki na tą lagunę.  Faktycznie wycieczka była bardzo udana, laguna jak marzenie, z bardzo małą liczbą zwiedzających. Co dziwne akurat trafiliśmy na kręcenie filmu i mieliśmy zakaz zbliżania się w tamtą część laguny. W związku z tym postanowiliśmy iść popływać z drugiej strony, ale laguna jak to laguna ma kształt półkola więc obawiam się, że na filmie będzie widać dwie pływające postacie.
Laguna na wyspie Ko Hin Pla i statek filmowany przez ekipę filmową
Przeciwna strona laguny i nasz transport
Cała laguna na zdjęciu się nie zmieściła ;)
W tym miejscu pierwszy raz w życiu widziałam koralowce o tak jaskrawych barwach, czerwone i fioletowe.  Ryb było zatrzęsienie, tutaj został odnaleziony Nemo ;)
Ko Hin Pla
 Jadowicie czerwony koral

Jak rozpoznać Polaka na wakacjach :P

Brakuje klapeczek? Też są!
I chyba jednak mnich rzucił na nas klątwę, a nie błogosławieństwo. Zeżarły nas znowu muszki, Witka nieco mniej, mnie trochę bardziej. Mamy reakcję uczuleniową na te ugryzienia, puchną, swędzą i wydzielają z siebie substancję już cały tydzień :(

Phang Nga

A teraz będzie zupełnie niechronologicznie, bo codziennie nie chciało się siadać do pisania czegokolwiek i jak widzę za publikację z okolic 16 lutego zabrałam się 24... Ale dziś będę nadrabiać! A to tylko dlatego żeby mieć spokój na następny miesiąc ;P

A więc zaczynamy hurtowo!
Tuż po zwiedzaniu nie do końca zwyczajnej buddyjskiej świątyni wybraliśmy się na wycieczkę po zatoce Phang Nga.
Oczekiwanie na naszego wycieczkowego long taila

Widoczek na zatokę

W rozpisce obowiązkowa wizyta na wyspie Jamesa Bonda, gdzie główną atrakcją jest skała biorąca dumny udział w filmie "Człowiek ze złotym pistoletem".
Niestety na wyspie nie można napić się martini, generalnie nie można napić się żadnego alkoholu :(
Z innych ciekawych zakazów na wyspie, jest zakaz gry w Pokemon Go, nie wiem czemu bo nie ma na wyspie internetu...


Generalnie w zwiedzaniu wyspy skała, a skała wygląda jak skała i dużo sklepików z różnym badziewiem turystycznym. Duży plus, że nasza wycieczka była zorganizowana w nieco innych godzinach niż wycieczki z innych bardziej turystycznych miejsc i na wyspę przypłynęliśmy przed największymi tłumami. Faktycznie, gdy wracaliśmy i mijaliśmy wyspę to wyglądało, że wykałaczki się już na niej nie wciśnie.
Wyspa Jamesa Bonda jeszcze przed tłumami

Kolejną atrakcją było pływanie kajakami między skałami, nawisami i wpływanie do jaskiń. Niestety na naszej łodzi była nieparzysta liczba ludzi więc wsadzili nas we trójkę na nieliczny z większych kajaków i w związku z tym nie mogliśmy wpłynąć do jednej z lagun, bo zwyczajnie nie zmieścilibyśmy się między skałami. Przykro, zwłaszcza że za wycieczkę zapłaciliśmy stawkę normalną i czuliśmy się tym faktem nieco zawiedzeni.
Tu trzeba powiedzieć, że każdy kajak miał kajakarza zawodowego, a my siedzieliśmy sobie tylko i podziwialiśmy widoki.
A jak widać na zdjęciach wpływanie do laguny wyglądało na dosyć trudne, bo musieliśmy się przez skały przepychać. Wtedy zrozumieliśmy dlaczego wszyscy pływają dmuchanymi kajakami, bo te się mogły nieco nagiąć przy przeciskaniu przez jaskinie ;)

wpływanie do jaskini

Przeciskanie się kajakiem przez jaskinię

Widok na lagunę po przepłynięciu przez jaskinię


Widać ilu jest chętnych do pływania kajakami

Ogólnie pływanie było bardzo fajne, ale krótkie.


Widać w perspektywie z dwupokładowym stateczkiem, że skały są sporych rozmiarów.


Ostatni punkt programu, wizyta w muzułmańskiej pływającej wiosce. Ten punkt był generalnie porażką. Wioska wygląda ciekawie w łódki, jak ogląda się miasto wyrastające z wody, ale łażenie po nim to już inna bajka. Wioska jest na betonowych palach, więc nawet nie czuje się, że jest zbudowana na wodzie, jako że jest jedną z głównych atrakcji to na turystach trzeba zarobić, więc wszędzie są sklepy z badziewiem. Co prawda po zapędzeniu się w mniej uczęszczane uliczki charakter jest już bardziej lokalny, ale generalnie chodząc po wioce nie czuje się zupełnie uczucia że jest ona zbudowana na wodzie.
Widok z ulicy

Sklepy na pływającej wiosce

22 lutego 2017

19 lutego 2017

Kompletnie nie zwyczajna świątynia buddyjska

Wydawało się, że to będzie dzień jak co dzień. W planach zwiedzanie świątyni, a że świątynie wszędzie podobne to po 5 minutach można uznać, że zwiedzanie zostało zakończone.
A tu zaskoczenie, świątynia wcale nie jest taka jak inne.
Na samym starcie wita nas smok do którego można wejść przez paszczę.


A co! weszliśmy i idziemy.... idziemy i idziemy, tunel przez cielsko smoka ciągnie się i ciągnie. W końcu pojawiło się światełko w tunelu, czyli przez zadek smoka. Zadek smoka wyprowadził nas prawie przy wejściu do jaskini.
Przed jaskinią siedzi mnich w zajebistych lustrzanych okularkach. Ciężko koło niego przejść bez uzyskania błogosławieństwa, bo woła ludzi do siebie z szerokim uśmiechem. A człowiek ma jakiś taki wbudowany respekt przed duchownymi wszelkich maści i głupio odmówić. A za błogosławieństwo oczywiście należy się datek, tutaj nawet na kartce wyraźne było napisane, że należy się 100 bahtów (około 12 złotych). Zostaliśmy obmodleni, skropieni wodą i zawiązano nam na nadgarstkach białe sznureczki z supełkami (jak potem wyszperałam w internetach biały sznurek na prawym nadgarstku ma przynieść szczęście i spokój). Po błogosławieństwie i wrzuceniu datku mnich kategorycznie zażądał żebyśmy zrobili sobie z nim zdjęcie, płacimy to musimy mieć pamiątkę ;)


 Jaskinia całkiem fajna, długa i ciemna, mało zwiedzających, w sumie tylko my i trójka tajów, którzy szybko opuścili jaskinię, więc mieliśmy całą dla siebie. Środkiem jaskini płynie strumień, woda kapie i wprowadza całkiem miły nastrój.
A zdjęcia z jaskiń mają to do siebie, że mało co na nich widać.



Za to po wyjściu z jaskini trafiliśmy do całkiem innego świata. Według wszelkich prawdopodobieństw było to przedstawienie piekła. Hieronim Bosch może się schować :P
Naoglądaliśmy się wszelkich możliwych tortur, rzeźby już co prawda nieco obrośnięte mchem i poobłamywane, ale nadal nie chciałabym trafić tu w nocy.
Nieco oryginalna skarbonka na datki

Skarbonka w zbliżeniu. Na zadku miała kłódkę co by ktoś tych datków nie ukradł.



Prasa do ludzi

Jak by nie było widać na poprzednim zdjęciu, człowiek jest przepychany przez prasę przez człowieko-ptaka

Czyżby ten człowiek zawinił zbyt dużą rozpustą? I teraz ma katowane dzidą jądra?

Czy tak jak na zdjęciu powyżej duże piersi tej kobiety mają świadczyć o złym prowadzeniu się i karze za grzechy?

Po wyjściu z piekła wcale nie było lepiej, czekały na nas rzeźby które powstały prawdopodobnie pod wpływem całkiem niezłych środków halucynogennych. I jak przynajmniej na poprzednich zdjęciach można się domyśleć, że chodzi o piekło i karę za grzechy to z tych rzeźb nie jestem w stanie nic wyczytać oprócz tego, że ktoś miał tutaj niezły odjazd.



Po wyjściu ze świątyni zastanawialiśmy się poważnie czy błogosławieństwo którego nam udzielił mnich nie ma przypadkiem na celu sprowadzenia na nas rychłej śmierci i długo nieufnie zerkaliśmy na sznureczki zawiązane na nadgarstkach ;)