6 stycznia 2017

Wycieczka rowerowa po okolicach Kep

      Dzień był pochmurny, więc postanowiliśmy skorzystać z chłodniejszego dnia. Pojechaliśmy rowerami drogą wzdłuż wybrzeża. Rozpędziliśmy się tak, że dojechaliśmy aż do końca zatoki, co planowaliśmy zrobić później na skuterach. Razem wyszło 41 km.


     Mapy Google pokazują całą trasę na samochód. Droga skończyła się jakieś 2 kilometry przed cyplem. Jechaliśmy rowerami po ścieżkach dzielących pola lub prowadziliśmy przez błoto a na koniec plażą i pomiędzy domami przez wioskę. Dobrze, że nie pojechaliśmy skuterami, bo nie dało by rady. Poniżej jest droga full wypas.

     Nic ciekawego po drodze nie było. Standardowe widoczki tandetnej pocztówki.

    Jakiś wiejski wat buddyjski z kupą śmieci a raczej śmietnikiem dookoła.

     Scenka rodzajowa: khmerski suchy dok dla łodzi i tuż przed nim łódź, która ewidentnie do niego nie zdążyła.

     Plaża była wąziutka, w śmieciach (plastyki, puszki ... - standard kambodżański) i z brudną wodą. Znaleźliśmy wyrzuconą na brzeg meduzę z duża ilością małych rybek - jeszcze nie przetrawionych. Skoro ma takie możliwości parząco-paraliżujące to chęć kąpieli mi zupełnie odeszła.

     W drodze powrotnej zaskoczyła nas 2 razy tropikalna ulewa i chroniliśmy pod dachem lokalnych baro-sklepików, gdzie ceny były o tańsze niż w "turystycznym" Kep, tzn. kawa za 0.4$ a nie 1$ a piwo za 0.5$ a nie 0.7$.


     Jesteśmy z siebie dumni, że daliśmy rady zrobić taką trasę na starutkich i rozklekotanych rowerach bez przerzutek :-)


PS. Moje 4 litery nie są dumne tylko obolałe :-( Czyżby stąd ten "naturalny" uśmiech na twarzy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz