14 stycznia 2017

Kep

Wróciliśmy do stolicy Kambodży i w końcu mamy normalny internet, znaczy taki co nie znika na kilka godzin i chciałam coś napisać o Kep, w końcu byliśmy tam 11 dni! Ale Witek mnie uprzedził.
11 dni na Kep to zdecydowanie za długo, wystarczyły by 2 dni. W sumie na całą Kambodżę to zdecydowanie za długo. Nie mam niestety dobrej opinii o tym państwie, syf i nic ciekawego do zobaczenia, oprócz Angkoru. Tajlandia w tym rozliczeniu wypada zdecydowanie korzystniej.

Samo Kep w moim odczuciu nie jest miastem, choć chyba bardzo by chciało być miastem.
Na plaży syf, gównochody wychodzące na plażę i wyspa Rabbit island, która też jest nijaka.

Ale w sumie widok ruin i pustych ulic jest ciekawy, nigdzie czegoś takiego się nie zobaczy. Szerokie ulice jak autostrady i nic więcej.










Atrakcją z braku laku było obserwowanie małp, które zrobiły sobie z latarni ulicznej huśtawkę:


Z Rabbit island nie mamy zdjęć, bo podczas przedzierania się przez dżunglę "ścieżką" nie w głowie nam było robienie zdjęć. W końcu zdecydowaliśmy się na pokonywanie wyspy brzegiem morza, brodząc w wodzie, bo na brzegu chaszcze były nie do przebycia. Jedyny pozytyw w tym brnięciu był taki, że uratowałam kilka latających ryb, które przez pomyłkę wyskoczyły na brzeg ;)

Na szczęście hotel mieliśmy bardzo fajny, więc większość dnia przebywaliśmy w nim i na balkonie. Towarzyszyły nam przy tym dorodne upasione gekony, kilka miało około 20 cm długości. Największe kolosy jakie do tej pory zauważyłam.
Dorodny niestrachliwy gekon

Kolacja była słaba, trzeba sobie jakoś radzić

Z tego wszystkiego jest jeden pozytyw, w poniedziałek wracamy do Tajlandii! Czuję się jakbym wracała do domu ;)

1 komentarz:

  1. Mamy zdjęcia z Rabbit Island (Koh Tonsay), ale trauma przeżyta w kambodżańskiej dżungli wymazała ten dzień Kaśce z pamięci :-)

    OdpowiedzUsuń