8 kwietnia 2017

Autostopem w Tajlandii

     Wyruszyliśmy z wyspy Langkawi w Malezji najwcześniejszym promem o 9 rano optymistycznie nastawieni na dojechanie tego samego dnia do celu w Khao Lak w Tajlandii. Prom dopłynął do Tammalang w Tajlandii niewiele po 10, więc prawie rozkładowo. My byliśmy z bagażami, więc jako ostatni opuściliśmy prom, zostaliśmy ostatnimi w ogonku i czekaliśmy na Tajski stempel w paszporcie ponad 40 minut. Jest 6 okienek, ale otwarte tylko 2. Po co mają się śpieszyć skoro są tylko 3 promy dziennie? Do następnego promu przecież się wyrobią 😡.
     Tammalang jest przystanią na wybrzeżu i tyle. Najbliższa miejscowość Satun jest odległa o 10 km. Oczywiście jest naciągacz z biura podróży, który nam wszystko załatwi. Rozpoczęliśmy negocjacje i zgodziliśmy się przepłacić - 600 baht / osoba za transfer do Satun i autobus z Satun do Khok Kloi, który miał odjechać o 11:00 - już za chwilę. Przepłaciliśmy, ponieważ chcieliśmy pojechać jak najszybciej, ponieważ z Khok Kloi potrzebujemy następnego autobusu do Khao Lak. Google pokazuje, że samochodem do Khok Kloi to prawie 6h a nie wiemy, o której jest ostatni autobus z Khok Kloi do Khao Lak (w drugą stronę wiemy - 22, ale czy rozkład jest symetryczny?). Autobus odjechał punktualnie, ale o 12:10 😬. Potem wlókł się i zatrzymywał co chwila, żeby zabrać lub wysadzić pasażera. Tego nie wzięliśmy pod uwagę, bo dotychczas długodystansowe autobusy nie zatrzymywały się co chwila a tylko na dworcach. Jechał ślimor jeden 8h 😝.
    Jest 20 i jesteśmy w Khok Kloi. Niestety rozkład jazdy autobusów nie jest symetryczny i ostatni autobus w kierunku Khao Lak odjechał o 19 😱. Jesteśmy na skrzyżowaniu autostrad z poczekalnią na świeżym powietrzu, baro-sklepem, toaletą (brudna i brak wody) i następny autobus jest jutro około 7 rano. Pytamy się ile będzie kosztowała taksówka i ma być około 800 baht, ale to ich wróżenie z fusów, bo żadnej taksówki tu nie ma.
     Poszliśmy łapać stopa. 🙋szło słabo ... Zatrzymał się gostek Hilux'em i powiedział, że może nas podwieźć kilka kilometrów dalej, gdzie łączą się 2 drogi i tam powinniśmy łapać. OK. Wysadził nas pod oświetlonym 7-eleven czynnym 24h, żeby nas było widać i tam możemy się zaopatrywać w jedzenie/wodę oraz podarował nam mango. No super, ale przed nami dalej jakieś 40 km 😣. 
     Po 30 minutach machania zatrzymał się Hilux z 3 babkami, niemowlakiem i 2 dziewczynkami. Po angielsku słabo, ale pokazaliśmy w nawigacji na telefonie, gdzie chcemy jechać. Bez pytania zabrali nasze plecaki na pakę, 2 dziewczynki zrobiły miejsca w kabinie (same wlazły na pakę) i pojechaliśmy ... gdzieś? Zaczęła się ulewa - no głupio nam, te dwie na pace, które zrobiły nam miejsce, są siekane przez deszcz. Skręcili z głównej drogi i nie rozumiemy co w Thaiglish do nas mówią. Mamy coś czy kogoś zabrać czy zostawić  ... i co? Okazało się, że po kobitkę, która zna j. angielski a 1 kobitę i 2 dziewczynki zostawić. Babka, mówiąca w j. angielskim, próbuje się dowiedzieć gdzie dokładnie jedziemy, ale chyba nie zna Khao Lak i nie możemy się dogadać. Mi już bateria padła telefonie i nie mam jak pokazać w nawigacji. W końcu ustaliliśmy, że to na początku Khao Lak, ja wiem gdzie i pokażę. Deszcz leje, widoczność słaba, babka prowadzi tą półciężarówkę tylko 30 km/h i z włączonymi długimi światłami - bo przecież nic nie widać, a że w deszczu długie światła nie pomagają i tylko oślepiają jadących z naprzeciwka ... Niemowlę zaczęło ryczeć jak zarzynane i nie przestaje. Kierująca babka ledwo sobie radzi z samochodem, więc druga co się dosiadła oddaje jej ryczące niemowlę i wymienia ją za kierownicą (i zabiera ze sobą szklankę, z którą wsiadła). Zdecydowanie lepszy układ: jedziemy stabilnie 60 km/h bez długich świateł i dziecko przestało ryczeć jak dotychczasowa kierująca zaczęła mu śpiewać coś po Tajsku. Nowa kierująca popija ze szklanki i w przerwach miedzy ryczeniem dziecka a śpiewem zagaduje nas po angielsku. Okazuje się, że kobity jechały do niej z wizytą, bo jej mąż wypłynął w rejs jachtem i chata wolna. Ona w oczekiwaniu już rozpoczęła wieczór i szklanka, z której popija, to wino 😁. Jak wjechaliśmy w góry w wijącą się drogę to na pierwszym zakręcie zrobiło się groźnie, ale dała radę i dalej ze szklaneczką już tylko 20 km/h. Wszystkie się z tego uchachały i rozgadały jak przekupy. Chichrając się wytłumaczyły w Thaiglish, że wytyczający drogę urzędnik musiał być pijany, że mu takim wężem wyszła.
     Po 21 dojechaliśmy do szlabanu ze strażnicą Parku Narodowego Khao Lak - Lam Ru. Parka rangers'ów była już przebrana w piżamy, ale dali klucz do bungalow'u. Nasza przemiła podwózka poprosiła panią rangers o wspólne zdjęcie nas z całą babską gromadką z Hilux'a. Panie nie chciały od nas wziąć pieniędzy, nawet jak nalegaliśmy żeby chociaż za benzynę. Podwiozły nas specjalnie 40 km i musiały jeszcze wrócić. Dziękujemy przemiłym i uczynnym Tajkom!!! 😊
     Po ponad 12h i 500 km podróży z przesiadkami wprowadziliśmy się szczęśliwie do bugalow'u na palach w dżungli rezerwatu.


     Jak by ktoś chciał zrobić taką trasę to sugeruję: śmignąć szybko z promu do stemplowania paszportów (żeby nie być ostatnim), samemu do songtaew jadącą na dworzec autobusowy w Satun (pewnie 100 baht/osoba, ale songtaew odjeżdża jak jest pełna, więc bycie ostatnim jest ryzykiem czekania na następny prom) i w Satun samemu kupić bilet za 237 baht/osoba na najbliższy autobus do Phuket, czyli odjeżdżający ok. 12 (ten, którym my jechaliśmy). Jak dojedzie przed 19 do Khok Kloi to tam wysiąść i złapać ostatni autobus jadący do Khao Lak. Jak autobus dojedzie później to nie wysiadać, pojechać nim do końca na dworzec autobusowy w Phuket i przenocować gdzieś w pobliżu, np. Sleep at Phuket. Dopiero następnego dnia pojechać autobusem do Khao Lak (autobus do Takua Pa, Ranong lub Chumpion; średnio jeżdżą 2 na godzinę; jedzie 2h, ok. 100 baht/osoba).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz